poniedziałek, 30 listopada 2020

bajki w ciekawych miejscach województwa śląskiego

zrealizowano w ramach stypendium Marszałka Województwa Śląskiego
w dziedzinie kultury

30.11.2020
A Park Kościuszki słynie z takiej cechy
(to są Katowic sekrety niektóre),
że w nim najlepiej smakują orzechy
i to wie każda z tutejszych wiewiórek.
Czy coś takiego może się wydarzyć?
- pytanie wraca jak zacięta płyta.
Pyta smakoszy, pyta ktoś kucharzy,
tylko wiewiórek nikt o nic nie pyta.
Każdy powtarza (te orzechy jedząc),
że nie maskują im w domu i w sklepie.
Wiewiórki tylko to naprawdę wiedzą,
dlaczego w parku smakują najlepiej
Spróbować sztuczki teraz każdy może
i sam zobaczy, co się w parku stanie.
Jest sobie orzech. Najzwyklejszy orzech.
W Parku Kościuszki zamienia się w danie.
Orzech normalny. Z drzewa kiedyś upadł.
Nie od magika lub wiedźmy na miotle.
A tu jednemu smakuje jak zupa,
a znów drugiemu - to trochę jak kotlet.
A wyjaśnienie nie będzie zawiłe,
sprawdzi to przecież łatwo, kto nie wierzy.
Orzech - a w parku to cały posiłek.
Trzeba mieć orzech w parku. I talerzyk.
Za stół posłuży ławka lub pagórek, coś do łupania, gdy się nie ma siły -
to z orzechami to sprawka wiewiórek.
One historię całą wymyśliły.
Puenta przekona wszystkich do uśmiechu:
dziadków, rodziców, synów oraz córki.
W tym parku trzeba mnóstwo mieć orzechów.
Gdy się nie lubi... lubią je wiewiórki!

29.11.2020
W rezerwacie Segiet są przepiękne buki.
Są tak piękne buki - że aż dzieła sztuki.
I o to poza rezerwatem czasami
toczą się bitwy kruków z żukami.

Najpierw żuki mówią, że to one są strzeliste
i czasem nawet noszą jakiś listek.
A z bukami mają wspólnego sporo,
bo śpią pod korą.

Kruki z kolei wołają, że nie,
że żuki może znają korzenie,
ale to kruki siedzą w koronach drzew
i słychać ich piękny - ekhem - śpiew.

Z tym śpiewem to oczywiście trochę przesada,
ale kruki tak twierdzą nadal
i w książkach oraz w prasie
to zaznazyć da się.

Żuki zaczęły wnet
zamieniać b w bukach na żet
i według tej całej szopki
wiadomo, z czego robiły kropki.
Kruki miały trudniej, bo dopisywały KR niektóre,
a pisały przy tym jak kura pazurem.

I żadnej z tych grup humor nie opuszcza,
i każda twierdzi, że z niej słynie puszcza.
I wychodzi na to z tej nauki,
że są kruki,
żuki
i buki.

I kiedy tam idę na spacer,
to mnóstwo czasu tracę,
bo muszę podziwiać, według zasad sztuki,
kruki, żuki i buki.

Czasami dzięcioł stuka stuk puk,
albo żuk.
Jak będziecie w tym rezerwacie,
to sami wszystko poznacie.

28.11.2020
Biegnie żółw po murckowskich lasach,
biegnie żółw i krzyczy: - Hopsasa!
Biegnie żółw, wiatr mu plącze się w grzywie,
biegnie żółw - ja się dziwię.

Ale za żółwiem nie gonię,
bo może chce biec w maratonie,
bo może trenuje przed zawodami,
bo żółwie tak robią czasami.
Żółw znów po lasach śmiga,
jakby startował w wyścigach.
Bije rekordy swoje.
A ja sobie stoję.

Od patrzenia bolą mnie pięty,
a żółw mija mnie po raz enty,
chociaż biega bez kolegów,
to się świetnie czuje w biegu.
W żółwiu kipi teraz krew,
kiedy biega tak wśród drzew.
Zamiast wdychać woń igliwia,
zamiast liście popodziwiać,
zamiast słuchać ptasich treli,
gna żółw - wszyscy by tak chcieli.
A że to w Murckowskich Lasach
biegnie cała żółwia trasa,
kto w pobliżu, ten już wie, że
tu po ścieżkach biega zwierzę.
Wiatr mu dmucha pod skorupę,
żółw już wie, że bieg jest super.
Gdy przystanie ze dwa razy,
popodziwia krajobrazy.
Bo to nie zwyczajny las,
co wie każdy, kto tu wlazł.

27.11.2020
Wiatr czupryny w krąg rozwichrza,
a tu kroczy wieprz do spichrza.
Spichrz ten stoi w Przyszowicach,
wieprz z radości prawie kica
i się cieszy, że mimo braków w ortografii
znaleźć spichrz potrafi.
Wiedzą też ci, którzy znają się na wieprzowych rozumkach,
że wieprz "spichrz" nie wypowie, ani nie wychrumka,
więc się nie zapyta o drogę,
chociaż ja mu ją wskazać mogę.
Wieprz w spichrzu to jest problem zwłaszcza wtedy,
kiedy nie ma w pobliżu logopedy,
który by sprawdził, czy każdy dźwięk pasuje do obrazu
i by poprawiał od razu.
Wieprz uznał, że trafi do spichrza swoimi trasami,
a jeśli będzie chciał je zmienić czasami,
to zamiast łamać język na dziwnym wyrazie,
zobaczy, co jest na drogowskazie
i pójdzie tam, gdzie wskaże mu strzałka,
a jeśli znajdzie po drodze takiego śmiałka,
który wymówi "spichrz" bez zająknięcia,
to... nie, nie ma takiego zwierzęcia.
Co robi wieprz w spichrzu, kiedy już tam trafi?
Uczy się geografii albo fotografii?
Nie, raczej myślę, że
coś je.

26.11.2020
Chodziły sobie jelenie
po Skansenie.
To była dla nich jedna z dłuższych tras,
więc część narzekała na ból nóg.
Uznały, że przejdą tę trasę raz,
chociaż jeden jeleń dwa razy mógł.

Gdy się rozpoczęło zwiedzanie,
od razu po zjedzeniu śniadania
jelenie - zachwycone jak łanie –
zaczęły oglądać zabudowania.

Każdy jeleń się za przewodnika uważał
i jeśli tylko jakąś zagrodę znalazł,
to mówił drugiemu, że tu był domek piekarza,
a tu domek kowala.

Jeden jeleń po godzinie
ustawił łanię w młynie
(po co? Nie mam pojęcia,
chyba do zdjęcia).

Oglądały wiatrak, stanęły na scenie,
skubnęły coś ze spichlerza
(dobrze, że to były jelenie
i że trawa pod spichlerzem była świeża).

Jeden jeleń się zgubił i chodził po rondzie,
raz się wlókł, a raz zrywał do biegu,
aż uznał, że najlepiej usiądzie
i poczeka na kolegów.

Jelenie dostały szansę,
żeby zwiedzić cały chorzowski Skansen,
aż jakiś przechodzień
chciał je zamknąć w zagrodzie.

I wtedy jelenie
oraz łani parę
powiedziały z oburzeniem:
- Nie jesteśmy aż tak stare.

25.11.2020
Czy zabytkowa stacja wodociągowa Zawada
na schronienie dla nosorożca się nada?
Bo jeden nosorożec powiedział, że choć to zabytek,
będzie dla niego ze stacji pożytek.
Zrobi tam sobie łazienkę z prysznicem i wanną,
bo ma na kąpiele chęć nieustanną.
Hipopotam na stację wodociągów zerka:
już nie będzie sobie wody przynosić w wiaderkach,
już nie będzie budować gdzieś systemu rur,
już nie siądzie w kałuży, gdy wyschnie na wiór,
już nie będzie podglądać, gdzie jest kaczek grupka,
już nie będzie codziennie wody nosić w kubkach.
Nosorożec w marzeniach właśnie się przeciąga,
liczy na to, że mieszkać będzie w wodociągach,
liczy na to, że zamiast tkwić pod wodospadem
będzie co dzień odwiedzać tę stację (Zawadę).

I tak swoją radością ze światem się dzieli,
i już sobie przynosi płyny do kąpieli,
i już marzy, ocean w marzeniach przepłynął.
Wtem ktoś woła "nie jesteś ty wodną zwierzyną!".
Nosorożec, co dbał, by wszędzie było czyściej
przystanął, myśli chwilę. Mruknął: - Rzeczywiście.
Do myślenia nad faktem miał ważne powody,
więc szybko zmarszczył czoło, wyszedł wreszcie z wody
i poszedł gdzieś przed siebie, rozstrzygnąć dylemat.
I nie wiem, co z nim dalej, bo go odtąd nie ma.

24.11.2020
W Kamieńcu obok Mysiej Wieży
zirytowany tygrys leży.
Nie może wejść na wieżę,
bo to nie takie zwierzę.

Ludzie są strasznie nieuważni.
Niektórych stworzeń się nie drażni,
zwłaszcza - tu daję dobrą radę -
przed obiadem.

I tygrys tak pod wieżą leży,
wokół tygrysa stos talerzy,
każdy, choć wieści to niemiłe -
na posiłek.

Tygrys pod wieżą głośno dyszy.
Czy w Mysiej Wieży siedzą myszy?
Nie wiem, bo tygrys spod tej wieży
sprawia, że tak mi nie zależy...

Powinny siedzieć moim zdaniem,
lecz nie chcę skończyć jako danie,
a tak by było pewnie już,
gdyby mnie dopadł tygrys-stróż.

Wyjaśnić wreszcie tu należy,
że wszystkie myszy z Mysiej Wieży
raz zapłaciły po pięć groszy,
by tygrys zwiedzających płoszył.

I przez to teraz każdy wierzy,
że siedzą myszy w Mysiej Wieży,
a po kilku kaprysach
wierzy się też w tygrysa.

23.11.2020
A do kopalni Ignacy
łasice przychodzą po pracy.
i Wśród pisków (czy świstu)
przebierają się za turystów.
Na szyjach mają aparaty,
w łapkach bilety, a poza tym
przy absolutnie wszystkim
wydają zachwycone piski.
Przyczyn czasami brak,
a wygląda to tak:
- O, popatrzcie, jakie fajne drzwi!
(pisk zachwytu: piiii)
I tak przez kilka dni.
Że wieża, że budynek, że kawałek źdźbła,
wszystko, co się opiszczeć da.
Łasica przecież nie grymasi.
Powstały nawet przewodniki dla łasic,
bo im się przecież przyda wiedza,
co zwiedzać.
Chodzą po kopalni łasice razem, jak zszyte,
patrzą przed siebie, na boki, a tu wszędzie zabytek.
Zabytek na zabytku, same zabytki normalnie:
z chęcią zatem łasice oglądają kopalnię.
Żeby nie zwiedzić przy tym jeszcze połowy Rybnika
dużo łasice czytają, zwłaszcza w tych przewodnikach.
Zresztą to wyjaśnienie, skąd mądre łasice się biorą:
bo codziennie czytają i to naprawdę sporo.

A jednak po całym zwiedzaniu miny mają nietęgie.
I łasica łasicę pyta "a co to jest węgiel?"

22.11.2020
Do Kolejkowa w Gliwicach
przybiegła gąsienica.
Spędziła tu chwil parę,
uznała: tu wszystko na miarę.
Tu różne rzeczy się dzieją,
można pojeździć koleją
i to - rzecz mniej oczywista -
jako maszynista.
Tu nie rozbolą cię łydki,
kiedy chcesz zwiedzać zabytki
i starczy jeszcze sił na to,
żeby przebiec maraton.
Więć każdy owad doceni
świat wielkości gąsienic.

Słonie muszą brać lupę,
ale też mówią, że super.
A gąsienica wzdycha: do licha,
lepiej niech słoń tu nie nakicha,
bo wtedy rozmiar będzie wadą,
a katar słonia - to tornado.
Teraz po ścieżkach, torach, miedzach
gna gąsienica. Wszystko zwiedza.
Spieszy się zresztą każdy robak,
bo bardzo krótko trwa tu doba.
Lecz gdyby chciała gąsienica
biegać po zwykłych ulicach,
to by jej brakło kalendarza
i by musiała się narażać
na to, że ktoś jej na spacerze
nie dostrzeże.
I ją przerobi na plaskatą
i nikt by nie poradził na to.
A w Kolejkowie - samo zdrowie.
Tu miasta wielkości kieszeni,
tu nikt nie depcze gąsienic,
dlatego każdy owad
gna do Kolejkowa.

21.11.2020
Siedział wieloryb w lokomotywie
i - co się stało? Ja się nie dziwię.
Bo kiedy jechał raźno po torach,
na katastrofę nadeszła pora.

Wielorybowi przyszło do głowy,
że mógłby jechać przez Rydułtowy.
Tak pokierował lokomotywą,
że chociaż wcale nie jechał krzywo,
to po manewrach różnych (niewielu)
utknął w tunelu.

I co się stało? Prosta zagadka.
Wieloryb tunel od razu zatkał,
utknął w tunelu prawie jak korek,
bo miał rozmiary naprawdę spore.

Czy trzeba będzie powiększyć tunel?
Ja wieloryba wszak nie przesunę.
Będzie tam dzisiaj, jutro w południe,
będzie pojutrze - chyba że schudnie.

Jak ma wieloryb trafić do celu,
jeśli utykać będzie w tunelu?
A to pytanie też kłopotliwe:
skąd wziął wieloryb lokomotywę?

Cóż, rozwiązaniem ja się podzielę.
Czas znak postawić tuż przed tunelem.
A jeśli znowu utknie tu zwierzę,
to chyba jednak tunel poszerzę.

20.11.2020
Baszta rycerska na Grodzisku
wyzwala co dzień sporo pisków.
Przychodzą tutaj pelikany,
a każdy z nich uradowany.
Smutnego nigdzie nie ma w baszcie
(jeśli gdzieś jest, to mi go wskażcie).
Bo baszta dla nich jak plac zabaw.
Tu jeden skacze niczym żaba,
tu drugi z okna się wychyla,
trzeci przedrzeźnia znów motyla,
czwarty przy pieńku znalazł biurko,
a pięć kolejnych robi furkot.

Przychodzą tutaj pelikany,
zawsze gdy mają takie plany,
by się wygłupiać, robić hałas...
gdy chcą, by ich zabawa trwała.

Gdy intruz przyjdzie, dziobią, aż ten
w pośpiechu sam opuści basztę,
lecz się przypadkiem nie wystraszcie,
jeśli pelikan będzie w baszcie.
Z reguły szybko złość im mija -
jest świetna z pelikanem przyjaźń,
a podpaść może tylko typ,
który im kradnie zapas ryb.

A baszta przecież to nie woda.
W baszcie raz biega się po schodach,
raz się wygląda z góry na dół,
to znowu chowa się bez śladu
(pelikan, kiedy jest schowany,
nabiera inne pelikany,
bo wszyscy myślą, że on znika,
pytają wciąż, gdzie jest pelikan,
znajdują go i wtedy wszystkie
chwalą się razem głośnym piskiem.

I ludzie myślą: Baszta skrzypi, rany...
A to pelikany.

19.11.2020
Zamkiem w Rudzie Śląskiej mszyca
przez dni całe się zachwyca
i to szybko się nie zmieni.
Z tego zamku stos kamieni
(ludzi nawet trochę złości,
że tu nie ma niezwykłości,
są kamieniom nieprzyjaźni,
nie użyli wyobraźni).
To dla mszycy bez znaczenia.
Ona widzi w tych kamieniach
gmach, budowlę wielką, co się
kończy chyba aż w kosmosie.
Gdyby zamek mniejszy był,
to za mało w łapkach sił,
żeby zwiedzać: hyc hyc hyc,
gdy się jest wielkości mszyc.

Mszyca nie zna odpowiedzi,
kiedy cały zamek zwiedzi,
czy zobaczy tutaj wszystko,
chociaż świetną jest turystką.
Teraz znów po murach śmiga,
twierdząc, że to zamek-gigant
i że jest w nim tyle tras,
że się nie da zwiedzić raz.

Ludzie - twarze znów ponure:
- Nic takiego! - Zwykły murek!
Gdzie tu trasy? Gdzie tu zamek?

A to mury wciąż te same.
Mszyca widzi wielki gmach,
ludzie znów w tych samych dniach
chodzą tu po okolicy
i nie widzą nawet mszycy.
Czyżby wcale się nie znali?
To jest przecież kwestia skali.
Tak ogromną tajemnicę
znają dzieci, nie rodzice.
Gdy ktoś nie rozumie mszyc,
to nie widzi nigdzie nic.

18.11.2020
Wczoraj w okolicach Gródka
mysz widziała ufoludka
i ze śmiechu pękła prawie,
bo choć sama biega w trawie,
to od wąsów do ogona
nigdzie nie jest tak zielona.
Nie utrzyma mysz sekretu,
gna przez całe arboretum
(a to nie jest ścieżka krótka),
wrzeszcząc: - Widzę ufoludka!
Poprosiła nawet kreta,
by poczytał o planetach
i powiedział po cichutku,
skąd ten ufoludek w Gródku
(bo na ścieżce są tablice,
prezentują okolicę:
Słońce no i też planety.
Nie zna liter mysz niestety).
Na tę prośbę kret zzieleniał,
rzekł, że nie ma to znaczenia,
(mruknął jeszcze: - Niech to diabli!
Bo nie widział dobrze tablic).
Szybko też do myszy woła:
- Patrz, jak pięknie jest dokoła!
Patrz tu! - za futerko szarpie. –
W dół spójrz szybko! Tam, przy skarpie
ufoludek kąpiel bierze.
Mysz się znów zdziwiła szczerze
i się gapi.
A kret dodał:
- Stąd ma taki kolor woda.
Ufoludek zmywa brudek,
przez to sławny jest Park Gródek.

17.11.2020

To się nie zdarzało w całej Europie.
Pozował rzeźbiarzowi raz pewien utopiec.
Pozował mu dzielnie w fontannie w Bieruniu,
a rzeźbiarz go rzeźbił, mówiąc "O, mamuniu",
bo tuż za utopcem wpadła w toń jak kluska
pewna kaczka w czapce. I w wodzie się pluska.
I rzeźbiarz pomyślał przez kaczkę "O, chłopie,
wyrzeźbisz też kaczkę. Bo i z niej utopiec".
Rzeźbi rzeźbiarz, rzeźbi, czasem myśli "O, nie!
Kaczka siedzi w wodzie i wcale nie tonie,
jak poznać: utopiec to czy kaczka zwykła?".
Aż zostawił kaczkę jako rzeźby przykład.
Bo się wydawała mniej niż tukan obca.
Za plecami kaczki posadził utopca.

Utopiec być może i ze świata magii,
i tak nikt na niego nie zwraca uwagi,
bo wiadomo przecież, że zawsze do zdjęcia
biegnie się natychmiast tylko do zwierzęcia.
Kaczka ma poza tym czapkę, lepszą minę
i jako utopiec bardzo zdobi rynek.
A jeżeli kogoś tu upatrzy sobie,
gdy ten ktoś podejdzie, to kaczka go dziobie.
Nie potrzeba tutaj nawet detektywa:
utopiec nie dziobie i przez to przegrywa.
Jeśli zacznie dziobać, ludziom się spodoba
i na zdjęciach będą już utopce oba.


16.11.2020 W Świętochłowicach raz na spacerze
ujrzało jedno zwierzę dwie wieże.
Patrzy, a tutaj po jednej z wież,
sapiąc i dysząc, wspina się wesz.
Po drugiej też.
Zwierzę widziało raczej niemało,
lecz przystanęło, bo się zdumiało.
Stoi pod wieżą, czeka na finał:
tu wesz się wspina, tu wesz się wspina
niczym maszyna.
Dziwi to zwierzę sama metoda:
jak to: to wesz się wspina po schodach?
Czy myśli, że jest to trudne zbyt,
na samych łapkach wskoczyć na szczyt?
Skaczą po schodach, choć szczyt daleko.
Skaczą po schodach - chcą pobić rekord?
Skaczą na wieżach sobie dwie wszy.
Skaczą i skaczą. Aż wieża drży.

Kiedy wszy skaczą po schodach w wieżach,
każda się w sufit głową uderza.
Choć rekord biją, to już przed szczytem
wszy wszystkie same są jak pobite.
Czemu po schodach? - zwierzę się pyta
i to powtarza, jak zdarta płyta.
Na to mu wrzeszczą wszy: - No ejże!
Wszy też chcą widok z wieży obejrzeć!

15.11.2020
A do Ogrodów Kapias niedźwiedzie
przychodzą, żeby sobie posiedzieć.
Czasem ustawia się ich kolejka,
żeby pochodzić po alejkach.
Raz podszedł niedźwiedź do niedźwiedzia
i w tajemnicy mu powiedział,
że w sumie nie wie, co to znaczy,
bo bardzo wielu tu biegaczy.
Ktoś może sobie chodzić przez tydzień,
idzie i idzie, idzie i idzie,
a gdy niedźwiedzia zobaczy z dala,
to nagle biegnie, jakby oszalał.
I wrzeszczy przy tym coś jakby "o, nie!"
i gna przed siebie, jak w maratonie,
choć po ogrodach, a nie po trasie
- w myślach to jednak zastąpić da się.
Lecz choć biegacze są dość szczęśliwi,
tu nie są i to niedźwiedzia dziwi,
bo by najbardziej zrozumieć chciał,
czemu przekąska wpada mu w szał.
Niedźwiedź to pojął po którejś dobie,
że jeśli trzyma zęby przy sobie
i się zachowa tak jak kolega,
nikt po ogrodach w strachu nie biega.
Więc przy roślinach chrapie gdzieś z boku,
a wszyscy wtedy mogą mieć spokój.

14.11.2020
Jest Nakło Śląskie.
Pałac, Nakło,
ale już duchów tam zabrakło,
więc się zebrały nietoperze,
które zwiedzają czasem wieżę
i powiedziały, że w legendzie
pałac mieć duchy musi wszędzie.
Jeśli ich nie ma - głupia sprawa:
trzeba się przebrać i udawać.

Pomysł modliszka by odgadła:
bierze się stare prześcieradła,
narzuca się je sobie na głowę
i gotowe.

I to już jest prawdziwy duch.
Teraz się ducha wprawia w ruch
przez szamotanie się i wrzaski
(żadne specjalne wynalazki).
Ale wiadomo, że duch co tchu
mówi: huuuu huuuu.

Nietoperz jednak to nie człowiek,
tak łatwo huuuu huuuuu huuuu nie powie,
nawet gdy ćwiczy to z kolegą.
Przez co znów duch jest do niczego.
Żeby na duchy zdać egzamin
wnet umówiły się z sowami,
bo sowa huczy i za dwóch
i będzie z sowy świetny duch.

Te dziwy mało kto dostrzeże,
nawet gdy wzrok chce wbijać w wieżę.
Duch z nietoperzy oraz sów
jest taki, że aż brak mi słów.

Więc gdy ktoś robi zamieszanie,
że ducha widział - niech przestanie,
niech się już więcej w koc nie chowa,
bo to nietoperz jest. I sowa.

13.11.2020

Wrzeszczą korniki od rana:
- Niech żyje architektura drewniana!

Niektóre krzyczą to wspak.
I już ruszają na szlak.

Jeden porzucił drzewo, drugi - tylko korzeń,
wszystkie wzięły ze sobą widelce i noże,
miny mają radosne (albo - nieponure),
i już biegną do szlaku. Po architekturę.

Każdy kornik wie jedno (to jego dewiza):
pojedynczych zabytków to się nie nadgryza,
ale kiedy wszystkie zabytki drewniane tworzą szlak,
to już tak.

Dzięki znakom wiedzą, że ich cel jest bliski,
skaczą sobie ze szczęścia i wydają piski,
tamten marzy o drewnianej ścianie
na śniadanie,
ten na myśl o boazerii
dostaje histerii,
ten by zjadł ramę od obrazu
od razu,
a tamten schrupałby próg,
gdyby tylko mógł.

We wszystkich książkach kucharskich korniki mają podane,
że Szlak Architektury Drewnianej
ma walory turystyczne, artystyczne i smakowe,
a każdy przewodnik daje głowę,
że nie każdy kornik ma siłę,
by strawić aż taki posiłek.

Że to zagrożenie dla kultury? Racja.
Na początku szlaku jest kornicza restauracja,
tam korniki dostają ścinki z tartaków
doprawione do smaku.
I jedzą, aż im się trzęsą uszy,
aż żaden się nie może ruszyć.
I codziennie mówią sobie, leżąc na wznak,
że jutro pójdą na szlak.


12.11.2020
Szpaki przynosiły wiśnie
do zabrzańskiej wieży ciśnień.
Zamiast w miskach jak należy,
układały wiśnie w wieży.


Wiśnia w wieży z plaskiem spada,
a szpak zbiera wiśnie nadal
i nie myśli: "wiśnia skiśnie",
Trzyma wiśnie w wieży ciśnień.

A szpak, który się nie boi,
może nawet przynieść słoik
i, wydając ptasi trel,
ze słoika zrobić cel.

Już po brzegi pełna wieża.
Kto by tyle wiśni zeżarł?
Kto by miał tak długą sjestę?
Gdzie by schował tyle pestek?

Znów do wieży szpak się garnie.
Znowu robi z niej spiżarnię,
znowu chowa wiśnie w wieży,
wiśnia tu na wiśni leży.

Pełna wiśni ciśnień wieża
trzeszczy i się aż rozszerza.
Jeśli pęknie wieża ciśnień,
w krąg się wiśni stos rozpryśnie.

No i problem będzie taki,
że znów zbiorą wiśnie szpaki
i schowają je nie w wieży
(bo jak? - Wieża w gruzach leży).

Obejrzałam wieżę z bliska
i przyniosłam wiśnie w miskach.
Niech szpak w misce wiśnie trzyma,
kiedy przyjdzie sroga zima.

11.11.2020

Do Ośrodka Wypoczynku Niedzielnego
przyszedł skarabeusz z kolegą
i kolega skarabeuszowi kalendarz podał
i powiedział: - Jest środa, szkoda.

Ale poszedł za skarabeuszem,
który stwierdził: - Przecież wejść tu muszę.

A może w wyniku jakiejś magii
nikt nie zwrócił na nie uwagi.
Pierwszy był nie do zatrzymania,
więc drugi, mimo innego zdania,
różnymi alejkami
podążał za nim.
I dotarły aż na ośrodka środek
(a to było ciągle w środę).
Ani człowiek, ani stado muszek
nie zawołali: - O, skarabeusze!

Pobawiły się zatem w wodzie
(nie zauważył ich żaden przechodzień).
Posiedziały na trawnikach
i myślały, że chyba każdy ich unika.

Jakby inni ich nie widzieli
(chociaż nie było niedzieli).
Skarabeusze, co się zdarza,
też znały się na kalendarzach,
ale stwierdziły bardzo zgodnie,
że tego im nie udowodnię
i że mogą w Jastrzębiu-Zdroju
siedzieć w spokoju.

Ale że to był Ośrodek Wypoczynku Niedzielnego,
to dlatego
nie wypoczęły skarabeusze
(i tu ramionami wzruszę
i wyjaśnienie dodam:
bo przecież była środa).

10.11.2020
Ktoś powiedział wszystkim pingwinom
o Parku Tematycznym nad Nacyną
i poszło szlakiem trochę krętym,
by robić tam eksperymenty.
Każdy wydawał różne kwiki
na wieść o doświadczeniach z fizyki.

Pingwin, od dzioba do ogona,
do tego miejsca się przekona,
fizyką zaraz się zachwyca,
a uczy się jak błyskawica.
Chce się założyć o berecik,
że uczy szybciej się niż dzieci.
A gdy odwiedza takie parki
to aż ma ciarki.

Pingwin nikogo nie ocenia,
ale gdy robi doświadczenia,
stojąc na placu lub na trawie,
woła: Ja tu się świetnie bawię!

Radosna jest pingwinia mina,
tak cieszy cała się rodzina.
W fizyce dobre ma wyniki
- chociaż nikt nie znał tu fizyki,
bo żaden pingwin przez dnia pół
nie chodził do fizycznych szkół.

Tutaj pingwiny przez zabawę
nauczą się fizyki nawet,
aż potem - to zaznaczyć wolę –
będą też mogły uczyć w szkole.
Na długie więc godziny giną
pingwiny w parku nad Nacyną.
Nie chcą opuszczać parku prawie,
bo są skupione na zabawie.

9.11.2020


Do Zespołu Klasztorno-Pałacowego w Rudach
przyszła ostatnio wiewiórka (taka raczej chuda)
i zaczęła hasać po zabudowaniach
(szybkie są wiewiórki. Nie do zatrzymania).

Gnała, aż w powietrzu robiły się wiry,
traktując to miejsce niemal jak labirynt.
Czasem z jakiejś lampy strąciła abażur,
czasem przewracała kogoś w korytarzu,
czasem biegła w jedną, czasem w inną stronę,
czasem trochę kurzu wymiotła ogonem,
nawet gdyby ktoś ją ścigał na motorze,
nie dogoniłby jej w ogromnym klasztorze.

Co robi wiewiórka? Może kogoś śledzi?
Nie. Próbuje wszystko jak najszybciej zwiedzić.
Od skrzydła do skrzydła po nieznanych lądach
biega, wszystko zwiedza, lecz nic nie ogląda.
Miejsce ktoś opisze, da wiewiórce zeszyt,
może ta obejrzy (na razie się spieszy).

Przez wiewiórkę każdy może czuć się żabą,
bo gdy ona biegnie, to się skacze na bok.
Gdy jest w korytarzu wiewiórka pędząca,
jak ktoś nie uskoczy - ona go potrąca,
kiedy go potrąci, zazwyczaj przewraca –
taka jest wiewiórki szybkiej w Rudach praca.

8.11.2020

Tygrys, kiedy wraca ze spaceru,
idzie do Muzeum Historii Komputerów
i cały czas od tej pory
ogląda monitory,
nie przejmując się nikim,
nadgryza joysticki,
a gdy akurat jest zły,
to jeszcze gra w gry
i kiedy w grze dojdzie daleko,
to zapisuje swój rekord
czasami jako "TYGYS" albo jako "WRAU",
żeby każdy mistrza znał.

Zdarza się, że fakt, że przyszedł,
wzbudza panikę wśród myszek,
które wołają mu: - Potworze!,
gdy się przegląda w monitorze.
Ale tygrys wie, że to nic nie znaczy
i że dopóki nie zjada graczy
i nie ryczy niesłychanie,
to nic mu się tutaj nie stanie.

Dopóki w grach ma dobre wyniki,
nie gryzie jak inne drapieżniki,
a gdy przegra i rozdziawi paszczę,
dyrektor go zaraz pogłaszcze,
żeby mu tygrys, gdy się zezłości,
nie wystraszył gości.

Wiadomo, że nawet wielkie zwierzę
czasami siada przy komputerze.

Zanim ucieknę, wyjaśnić zdążę,
że tygrys czyta też wiele książek,
dlatego każdy go popiera,
gdy gra na starych komputerach.
Eksponatów w muzeum jest dużo, więc dlatego
tygrys może się tym chwalić kolegom,
a gdy od komputerów koledzy nie wstaną,
to siedzą tutaj, aż się zrobi rano.
I cieszą się szalenie
na imprezy z grami i z gryzieniem.

7.11.2020

Na zamek rodziny Włodyków w Tarnowicach Starych
przybiegły raz nosorożce i połączyły się w pary,
a pierwszy znał się na modzie, a drugi na łopatach,
a trzeci znów podróżował do różnych krajów świata,
kolejny lubił makatki, a jeszcze inny sezam –
i nagle zaczęły tam w parach tańczyć poloneza.
Chociaż ich były tłumy, nikt murów nie dotykał,
tańczyć równo zaczęły, gdy zagrała muzyka.
Ruszyła nagle po zamku nosorożców fala,
znalazły się w korytarzach i w muzealnych salach.
Robiło się nosorożców coraz więcej i więcej,
niektóre nawet tańczyły w ciasnocie (bo w łazience).
Żaden po innych nie deptał, nikt nie zawołał "ała",
tańczyły nosorożce, póki muzyka grała.
A które się zatrzymały, pisały o tańcu rodzinie,
i więcej nosorożców wchodziło na dziedziniec.
Tańczyły nosorożce na zamku sobie pięknie
i nikt się bać nie musiał, że zamek w końcu pęknie,
bo chociaż nosorożec raczej spore ma ciało,
i chociaż nosorożców bez przerwy przybywało,
i chociaż nosorożec niejeden aż puchłz dumy,
i chociaż takich jak on na zamku były tłumy,
i chociaż wszystkie przecież tańczyły, ile siły,
to jednak nosorożce na zamku się mieściły.
Więc kto się znalazł przypadkiem na zamku w Tarnowicach,
to pytał: - Nosorożce! Gdzie tu jest tajemnica?
A na to nosorożce nie udawały wcale
i tańcząc, bez zadyszki odpowiadały: BALET.

6.11.2020
Żubry w Zagrodzie Żubrów w Pszczynie
zgadzają się tam mieszkać dlatego jedynie,
że ludzie są śmieszniejsi od zwykłego żubra,
w zależności od tego, w co się człowiek ubrał,
w zależności od tego, jakie robi miny
i od tego, czy przychodzi na moment czy na 4,5 godziny.
Żubry, kiedy wracają ze spaceru
mówią małemu żubrowi: - Tak to nigdy nie rób!
A zdarza się, że żubr żubrowi powie
"Nie bądź jak człowiek".

Więc jeśli ktoś się zachowuje źle,
to żubr na pewno o tym wie
i cieszy się szalenie,
że ma ogrodzenie.

I dzięki temu nie jest ponury,
nawet gdy człowiek patrzy na niego z góry,
nawet gdy człowiek wygłasza różne komentarze,
to żubr nie myśli: ja ci pokażę,
tylko zajmuje się chodzeniem i skubie trawę,
albo żołędzie nawet.

Żubry patrzą na ludzi zza ogrodzenia
i to się nigdy nie zmienia.
Mówią, że dobrze, że ludzie są zamknięci, a żubry nie,
bo jak się zachowywać to każdy żubr wie.

5.11.2020

Pewien wołek buszujący w zbożu
rzekł o Zamku Książąt w Raciborzu,
że mówiły mu wołki zbożowe,
że ten zamek to ma taką głowę,
która cały dzień aż po zmrok
na skarb kieruje wzrok.

I mówiły mu wołki (te same),
że gdy ktoś tu przybywa na zamek,
zamiast sprawdzać, czy jest gdzieś SKARB napis,
tylko patrzy, gdzie się głowa gapi.
I uwija się wnet jak w ukropie,
i kopie.

Czas wyjaśnić, że wołki zbożowe...
cóż. Dla skarbów rzadko tracą głowę,
bo - i to rzecz znana od stuleci –
ludzkie skarby to dla wołków śmieci.
Więc choć znaleźć skarb by dały radę,
to dla wołków nie będzie skarb żaden.
Na to, żeby wołek spadł ze stołka,
to by musiał skarb być w stylu wołka,
a znów Zamek Książąt w Raciborzu
nie ma nic dla wołków, co są w zbożu.
Każdy wołek zatem zapamięta,
że naprawdę dziwni są książęta,
a znów wołki - takie małe ciałkiem
jak to wołki, są zwyczajne całkiem.

4.11.2020

Poszła sobie raz łasica
do pałacu w Miechowicach.
I tam aż się zatrzymała,
mówiąc: "Jaaaaa cięęęęę! Ale paaaaałaaaac!".

Nad pałacem leciał żuraw,
więc łasica wrzeszczy: "Hura!
Piękne mamy tu pałace!"
I pobiegła gdzieś na spacer.

Żuraw myśli: świetny pałac.
Prawie wpadł na mury. Ała!
Ledwo co przeczesał piórka,
a tu biegnie znów jaszczurka.

I jaszczurka w Miechowicach
też pałacem się zachwyca,
woła: - Jaka ładna wieża!
I się wnet z pałacem zderza.

Po jaszczurce przyszło stado.
A kolejne za nim jadą.
I z każdego zaraz stada
ktoś na pałac nagle wpada.

Robię więc wśród zwierząt wywiad:
czemu każdy, kto podziwia
(i nieważne, jaki zwierzak),
zaraz się z pałacem zderza.

Są zajęte podziwianiem
i nie myślą, co się stanie,
więc to niespodzianka mała,
gdy je atakuje pałac.

Stoi pałac w Miechowicach.
To nie żadna tajemnica!
Kto chce, może się tam przebiec.
Lecz niech patrzy się przed siebie.

3.11.2020

Jak na szpilkach albo pinezkach
tuż przy gichcie huty Waleska
siedział sobie raz hipopotam
i się pytał, czy wsadzą go tam.

Węgiel drzewny ujrzeć chciał z bliska,
lub topników nabrać do pyska,
lub zobaczyć żelaza rudy,
a wszystko z nudy.

Hipopotam obiad z talerza
zjadł i siedzi. I patrzy: wieża.
Dowie się, że to wieża wsadowa,
to na pewno zaraz się schowa.

Hipopotam patrzy przebiegle
i już włazi cegła po cegle,
chce się dostać na górę wieży.
Kto zobaczy, ten nie uwierzy.

Na tej wieży siadł, trochę utył,
więc czym prędzej ruszył do huty,
bo najlepszy miał on od lat
pomysł na wsad.

I wysapał, kiedy zszedł na dół:
- Zróbcie pełno wsadów z obiadu!
Bo powiedział mu raz kolega,
że opieka na tym polega.

Już kucharze mu wieżę mierzą.
Hipopotam siedzi pod wieżą
i na swoje jedzenie czeka.
Taka tam jest opieka.

2.11.2020

Miejscami Biblioteka Śląska
zrobiła się ostatnio wąska,
a to dlatego, że przyszedł wół i jego kolega (też wół)
i zastawiły sobą korytarza pół.

A przyszły woły ze sprawą tąże,
by wypożyczyć kilka książek,
bo - jak powiedział wół do woła –
gdy tylko nudno dookoła,
warto zatopić się w lekturze.
Wiedzą to i zwierzęta duże.
Wypożyczają na potęgę
książkę, książeczkę, tom i księgę.
I wół do woła mówi: - Wole,
sto stron przeczytać ci pozwolę,
a potem ja ci też poczytam,
żebyśmy byli kwita.

Wół wie, że tego nie dokonam:
robi zakładkę wciąż z ogona.
Kiedy się dziwię, to wół pyta,
czy lepiej byłoby z kopyta.

O wołach mówią w tajemnicy,
że to najlepsi czytelnicy.
Dwa woły - każdy z nich uparty –
trzymają biblioteczne karty,
bo używają ich co chwilę
(co tydzień, jeśli się nie mylę).
Ciekawe, jakby ktoś się czuł,
wiedząc, że czyta mniej niż wół...

I wół drugiemu rzekł raz: - Wole,
jesteśmy jak książkowe mole.
A to są raczej, daję głowę,
woły książkowe.

1.11.2020

W Parku Zdrojowym w Goczałkowicach
szła po alejkach jedna dżdżownica,
bo jej powiedział pewien kolega,
że tutaj znajdzie słoneczny zegar.

Więc do zegara raźno pomyka,
myśląc, że składa się on z patyka.
Patrzy dżdżownica w górę i na dół,
a po patyku nie ma tu śladu.

Na ziemi za to minitablice
- zaciekawiły nawet dżdżownicę,
lecz poprosiła mrówkę na słówko,
pytając, co tu ma być wskazówką.

Mrówka nabrała oddechu w płuca
i mówi, że cień. Który się rzuca.
No to dżdżownica pełznie na środek,
zadziera mocno do góry brodę...

i leży po tej z mrówką naradzie.
A cień nie leży. Cień się nie kładzie.
Dżdżownica sprawdza raz, drugi, trzeci,
patrzy na niebo (czy słońce świeci),
nawet przez moment zaczęła drzemać.
A cień dżdżownicy? A cienia nie ma.

Leżała długo dżdżownica w parku,
myśląc, że nie zna się na zegarku,
a i o takich dziwnych szczegółach,
jak ten, że może zegar zepsuła.

Wreszcie uznała, że choć się stara,
nie uruchomi tego zegara,
a że nie znała minut i godzin,
stwierdziła, że jej to nie obchodzi.

W Parku Zdrojowym w Goczałkowicach
pełza po ścieżkach pewna dżdżownica.
Lecz nie pytajcie jej już o czas,
bo może pogryźć każdego z was.

31.10.2020

Ludzie nie rozpoznawali,
który to jest - dom ze stali.
Więc jeż jeden kolce swoje
uformował w małą zbroję,
i się przebrał jak rycerze,
żeby kiedyś, na spacerze,
zjeżyć jeszcze kolców pęk,
stuknąć w ścianę, zrobić BRZDĘK
i pokazać wreszcie komuś,
gdzie stalowe ściany w domu.

Jeż nastroszył kolców wiele,
a wystarczyłby widelec,
żeby nim postukać w ścianę
i powiedzieć: "tu zostanę",
bo stalowy dom dla jeża
jest jak kolce - opancerza.
Jest jak ubiór na cebulkę:
jeż się w nim nie zwija w kulkę,
i nie woła, że "o rany",
bo go chroni stal (i ściany).

Ale jest tu problem i tak:
kolcem jeż o ściany zgrzyta
i już od pewnego czasu
ma dość zgrzytów i hałasów.
Zbiera liści całe kiście
i się chowa między liście.
Choć stalowy dom pochwalił,
to nie siedzi już w tej stali.
I dlatego nie należy
w takim domu szukać jeży.


30.10.2020

Zachwycił bardzo dwie sowy
Żelazny Szlak Rowerowy.
Hukały więc na spacerze:
- Ile tu świetnych ścieżek!
Ile najlepszych tras!

I na Szlak - jeszcze raz.
Nocami, w świetle księżyca,
Żelazny Szlak je zachwycał,
więc krążyły nim wokół,
ale zawsze po zmroku,
wołając: huhu huhu,
aż brakowało im tchu.

Wtem coś sowom przyszło do głowy:
Żelazny Szlak Rowerowy
ten na swą trasę wybiera,
kto jeździ na rowerach.
Sowa na rower nie wsiada,
to byłaby już przesada.
A ma warunki takie,
że może latać nad Szlakiem.

I powtarzają sowy:
Szlak z góry jest wyjątkowy,
choć rzadko tu jakieś zwierzę
jeździ na rowerze.

29.10.2020
Sroka w Parku Tradycji robi różne rzeczy.
Nie nudzi się tu wcale, nikt z was nie zaprzeczy.
I żadnego turysty skrzeczeniem nie straszy,
bo zajmują ją sprzęty i obsługa maszyn.
Tu coś wypoleruje, tam siada na śrubie,
tu jeszcze coś dokręci, tam znowu poskubie,
tu zrzuci jakąś blachę i nią zrobi hałas,
tam sprawdzi na swój sposób, czy maszyna działa.
I komuś raz upiła dwa łyki herbaty,
i znów ruszyła dalej, dziobać eksponaty.
Bawiła się na przykład niejedną karbidką,
(a jak na zwykłą srokę - świeciła niebrzydko),
sprawdziła, ile może zdziałać zwykła para,
a teraz się fizyki bardzo uczyć stara.
A kiedy się tej sroce już znudzi fizyka,
przymierzy sobie może i mundur górnika,
do pieca okiem zajrzy i mam też przeczucie,
że dowie się od razu, jak to było w hucie.
A jeśli ktoś jej każe wylecieć (lub wybiec),
na szyb pofrunie sroka i siądzie na szybie.
I będzie sobie siedzieć, a gdy się nasiedzi,
do Parku weźmie z sobą kolegów-niedźwiedzi.

28.10.2020
Bardzo chciały młode pszczoły
zwiedzić sobie Żabie Doły,
bo myślały (bez powodu),
że to doły pełne miodu.
Gdy skończyły pszczelą szkołę,
ustawiły się nad dołem
i sprawdzają, czy tam woda
ma smak miodu.
Nie ma.
Szkoda.

Przyfrunęło wiele pszczół,
każda sprawdza inny dół,
a przez wodę jak przez szybę
co najwyżej widzi rybę.

A to widzi się nie co dzień,
bo kto widział: ryba w miodzie?

I to też wyłapał ul,
że tam robią bul bul bul.

Smutne pszczoły przez przyrodę,
po co komu woda z miodem?
Wody pełno w Żabich Dołach,
pszczoły patrzą więc dokoła,
patrzą wszędzie, patrzą, a tu
rośnie sobie mnóstwo kwiatów.

Zamiast płakać więc za miodem
pofrunęły pszczoły młode,
zanurzyły się w nektarze
i zrobiły miód jak z marzeń.

27.10.2020

Rezerwat Łężczok jest taki,
że przyciąga ptaki.
No i raz, chociaż nie musiał,
przywabił strusia.

Struś wiedział, że tu go nie znają,
przyniósł na prezentację jajo,
a dokładniej - skorupy, z których się wykluł
(i tak dalej w tym cyklu).
Przemierzał każde poletko
z lornetką,
chodził dumnie jak model
i podziwiał przyrodę.
A przyroda (czyli bocian i żuraw z kolegą)
podziwiała jego.

I przed toaletą, a po każdym susie
wszyscy chodzili za strusiem.

Łężczok to jest rezerwat taki,
w którym zobaczy się ptaki.
Ale słyszałam od tego żurawia,
że nazwę się trudno wymawia
i kiedyś ktoś chciał to powiedzieć i nie mógł,
ale ptaki nie mają z tym problemu,
bo w ich języku nazwa Łężczok brzmi
ćwierk pli pli.

Albo jakoś podobnie,
ale równie ozdobnie.

26.10.2020

Przybył węgorz, który jest może
oswojony albo i dziki
(nie wiem, jakie dziś są węgorze)
do Muzeum Energetyki.

Tu przystaje, a tam przysiądzie,
tu się zdziwi (choć nie wystraszy),
tu się dowie czegoś o prądzie,
albo też o budowie maszyn.

Tutaj zajrzy, tam prąd wytworzy,
sprawdzi, czy znał prąd pterodaktyl,
będzie miał dla innych węgorzy
opowieści oraz kontakty.

Zachwycony (widać po minie),
węgorz tutaj jest, moi mili.
Chyba że ktoś węgorza zwinie,
bo go nagle z kablem pomyli.

Chodzi węgorz jak celebryta,
mógłby być dyrektorem (lub wice)
pełza węgorz, o wszystko pyta,
a się zna na energetyce.

Można więc mu zadać pytanie
w sprawach energetyki (licznych).
Węgorz chętnie odpowie na nie.
Bo to węgorz jest elektryczny.

25.10.2020

Szedł raz słoń. Zobaczył Spodek,
bo szedł słoń po Katowicach.
Myśli: skoczę w Spodka środek.
I już kica po ulicach.
I pod rondem słoń przebiega,
bo tak radził mu kolega.
I już rozpęd wielki bierze,
bo słoń to jest duże zwierzę.

Będą pisać poematy
o tym, jak to słoń wziął patyk
(miał po jednej podróżniczce)
i uprawiał skok o tyczce.

Gna słoń z tyczką w dzikim pędzie,
doping wielki słychać wszędzie.
Widzę to na własne oczy.
Słoń nad Spodkiem! O! Przeskoczył!

Raz na Spodek spojrzał z góry
I już w Strefie jest. Kultury.
Odtąd, jakby na trzy-cztery
nienaganne ma maniery.

24.10.2020

Przyszła sobie zebra,
sama nie wiem, która,
do kopalni srebra.
Tej w Tarnowskich Górach.

Wokół robią zdjęcia
turyści normalni
(nie srebra. Zwierzęcia!
Bo zebra w kopalni!)
Końca nie ma piskom
i różnym zachwytom.
Chociaż srebro blisko
- zebra celebrytą.

Chce w kopalni srebra
zostać zebra zatem.
Pomysłów jej nie brak:
srebrzy się brokatem.

Brokat ma na żebrze,
prawie brudzi stajnię.
Nie dziwię się zebrze:
w tej kopalni fajnie!

23.10.2020
Raz - powiedzieć to trzeba,
w Radzionkowie do Muzeum Chleba
przyszła ameba.

I przyczepiła się jak rzep,
uniosła nogę (albo łeb)
i rzekła: - Chciałam upiec chleb.

Bo usłyszała, że każda z wycieczek
piecze.

Na wyrazy zdziwienia (nieme)
powiedziała, że nie chce korzystać z foremek,
a to dlatego, żeby
upiec chleb wyglądający jak ameby.

Czyli że trochę podobny do jeża, trochę do poduszki,
tu wygląda jak korzeń, tam ma nibynóżki,
że by takiego nie sprzedał żaden sklep,
ale to ma być prawdziwy chleb.

A jeśli jej nie pozwolą, to będzie wściekła.
Pozwolili. Upiekła.

Stwierdziła, że może to nie było zbyt proste,
ale poznała mnóstwo ciekawostek
i zaraz założy coś w rodzaju szkółki,
żeby ameby piekły sobie bułki.

Muzeum Chleba miało to do siebie,
że mi ameba teraz w książkach grzebie.
Przygotowuje śniadania i obiady,
a ja jeść tego wszystkiego nie dam rady,
też byście nie dali, daję głowę,
bo te dania są jednokomórkowe.
A chleby ameby, choć smakują bosko,
widać dopiero przez mikroskop.

22.10.2020

Pingwin przyszedł do Chudowa,
znalazł zamek i się chowa.
Wokół prawie pola same,
pingwin wskoczył więc na zamek.
Tutaj miedza i tam miedza,
a na zamku pingwin. Zwiedza.
A co zrobi jakiś ruch,
wszyscy myślą, że to duch.
Że to pingwin - nikt nie słucha.
Jaka tego jest przyczyna?
W zamkach mówi się o duchach,
ale nigdy - o pingwinach.

Pingwin patrzy się na wieżę.
Wszyscy myślą, że rozbierze
i chcą wołać już rycerzy.
A tu pingwin wieżę mierzy.
Jakoś się po murze wspina
mierzy wieżę więc... w pingwinach.
Tu są łapki, tu jest głowa,
przyszedł pingwin do Chudowa
i na zamku dobrze wie, że
uda mu się zmierzyć wieżę.

Liczy, ile to pingwinów,
lecz, niestety, liczył sam.
I nie widział nikt wyczynu.
I jest problem (ja go znam).
Pingwin - co wie też leśniczy –
to jest ptak, co słabo liczy.
Liczy, liczy, a po chwili
wszystko mu się myli.

Niech ktoś powie, gdy się dowie,
jak wysoki mur w Chudowie.
Powiem komuś to z rodziny.
Niech przeliczy na pingwiny.

21.10.2020

Mrówka zerka dziś spod grzywki
na Rodzinny Park Rozrywki
i zaciera aż odnóża,
po czym biegnie na Trzy Wzgórza.
Wiedząc, co tu się wyprawia,
przyszła w mig do Wodzisławia
i ogląda teraz wszystko:
tu boisko, tam boisko,
tu boisko większe (z bliska),
niepodobne do mrowiska.
Obok torów wybór spory:
do gier różnych różne tory.
Czy wzrok mrówce figle płata,
czy tu wszystkie są gry świata?
Pyta cicho mrówka, czy
może tworzyć własne gry.

Tu grać może wciąż od nowa
nawet każdy mały owad.
Mrówka sama (gdzie jest rywal?)
raz wygrywa, raz przegrywa,
jeździ wszędzie, gdzie się da,
już rozrywki nowe zna
i nim dwa miesiące miną
wróci tutaj (lecz z rodziną),
by urządzić wnet zawody
według jakiejś mrówczej mody.
Mrówka skacze jak najęta.
Zobaczyły to zwierzęta
i z przeróżnych zakamarków
wyskakują - hop - do parku.
Co najbardziej je zachwyca?
Mówią, że to tajemnica,
lecz nikt się nie zastanawia,
czy ma wpaść do Wodzisławia.

20.10.2020

Raz przyleciała mucha z dłutem
i bzyczy, jęczy, no i wzdycha,
że pozowała przez minutę
jednemu rzeźbiarzowi w Tychach.

A rzeźbiarz - takie są przypadki –
według tej muchy jednym ruchem
zaraz wyrzeźbił trzy niedźwiadki
A patrzył tylko na tę muchę.

Wziął z muchy łapę dla niedźwiadka,
drugiemu z muchy znów dał minę.
Wyszła wesoła mu gromadka.
Niedźwiadki cudne i jedyne.

Mucha przed sławą się nie wzbrania:
gdy tylko wkroczy w tyską strefę,
mówi: - Patrz, chwila pozowania,
a jaki efekt!

Więc wszyscy myślą: O, do licha,
co jeszcze mucha nam pokaże?

Są bardzo zdolne muchy w Tychach.
A jacy tam rzeźbiarze!...

19.10.2020

W parku w Świerklańcu są drzewa ogromne
i to ciekawa sprawa.
Za jednym schował się raz, nie zapomnę,
nosorożec. A róg mu wystawał.

Róg mu wystawał jak na jednej z wystaw,
co nosorożca nijak nie pociesza,
bo jak zobaczył to jeden turysta,
to z rogu zrobił sobie wieszak.

I nosorożec pomyślał: Do licha!
Pomyślał dlatego zwłaszcza,
że mu się wtedy strasznie chciało kichać,
a jak tu nakichać do płaszcza.

Męczył się bardzo przez kwadransów parę,
bo znał się on na zegarku.
Stał tak za drzewem. Z płaszczem i katarem.
Turysta chodził po parku.

Karmił turysta kaczki i dzięcioły,
wiewiórkom orzechów dał przydział.
Był nosorożec zatem niewesoły,
bo go turysta nie widział.

A nosorożec przyjrzałby się korze,
skoro i tak stoi w chaszczach.
Też by obejrzał drzewa - a nie może,
bo nic nie widać zza płaszcza.

Tak przez róg,który posłużył turyście
i ograniczył zwierzęciu zasięg,
nie wie nosorożec, jakie tu są liście.

Ale na ciuchach zna się.

18.10.2020

A raz koń na biegunach, bohater, co się zowie,
w przerwie od swojej pracy przyjechał na Giszowiec.
Przyjechał, pooglądał, podziwia jak przechodzień,
że niby na osiedlu, a jednak jest w ogrodzie.

Tu pralnia, tam gospoda, tu stajnia (coś dla koni!).
Koń biega po Giszowcu i już wie dużo o nim,
podziwia już budynki, to z tej, to z tamtej strony
i cieszy się, że widok dokoła ma zielony.

Najchętniej by tu został, przycupnął gdzieś na brzegu
i dalej by podziwiał Giszowca każdy szczegół,
najchętniej by tu siedział tak, że się nie przesunie,
lecz to koń na biegunach. Pamięta o biegunie.

Koń - nawet na biegunach - tak dużo ma na głowie,
że musi już uciekać, opuszcza już Giszowiec.
Już wie, że tu jest ładnie, a co mu da ta wiedza?
Że znowu tutaj wróci i znowu będzie zwiedzać.

Przyjedzie na Giszowiec więc koni pół tabuna
i wszystkie będą małe, i wszystkie na biegunach
i wszystkie zachwycone, skubały będą trawę
(a te odważne bardziej to i coś z grządek nawet)

i wieść się o Giszowcu na biegun aż poniesie,
a konie swój Giszowiec zbudują w mig przez jesień.

17.10.2020

Do Planetarium wlazł raz krokodyl
i nie wyrządził tam żadnej szkody,
tylko dyrekcja ucierpiała sama,
bo mogła sobie język połamać,
wydając takie w mig oświadczenie
(a chyba jego brzmienia nie zmienię):

KROKODYL W PLANETARIUM - którędy on tu wlazł?
Krokodyl w planetarium, powtórzmy jeszcze raz.
Krokodyl w planetarium - w fotelu zaraz siadł,
krokodyl w planetarium - jaki sprytny gad.

A krokodyl siedzi i się zachwyca
widokiem różnych gwiazd, planet i Księżyca
i ogląda każdy z nieboskłonu błysk,
i ze zdziwienia otwiera pysk.

Oglądał, co widzi z rzeki podczas nocy wielu
tylko teraz siedział wygodnie w fotelu

i w taki sposób
zaglądał do kosmosu.

A ludzie mu wtedy z bliska
zaglądali do pyska.
Bo tak już jest niestety:
jedno oglądają pyski, a drudzy planety.

16.10.2020

Nikt rozumem nie ogarnie,
po co zwiedza lew Palmiarnię
i jak znalazł okolicę
(gdzie lwy żyją, gdzie Gliwice?).

Na początek to ustalmy:
są w Palmiarni różne palmy,
wiedzą dzieci i dorośli:
jest też mnóstwo innych roślin.
To nie żadna tajemnica:
tu las cały jest w donicach,
a kolorów niezbyt wiele,
gdzie się nie popatrzy - zieleń,
chyba że akurat kwiaty,
żółwie, ryby, a poza tym
ludzie - ci na kolorowo,
że lew to aż kręci głową,
bo kolory zebry cenił,
a tu wszystko aż się mieni.
Lecz się lew wsłuchuje w głąb:
wziąłby chętnie coś na ząb,
myślał nawet przez godzinę,
czy jest wegetarianinem,
ale uznał, że ta zieleń
nie wystarczy mu na wiele.
A to, co gotuje lwica,
jest w Afryce, nie w Gliwicach.
Więc lew kwiatków nie pożera.
Co w palmiarni robi teraz?
Lew obejrzał palmy dwie,
uznał, że już wszystko wie,
że u siebie ma to samo,
no i teraz śpi pod bramą.

15.10.2020

Do Śląskiego Ogrodu Botanicznego
(nikt poza mną nie wie, dlaczego,
a ja się wiedzą nie chwalę)
przyszły raz dwa koale.

I pierwszy chciał dalej iść,
a drugi wołał: - O! Liść!
Czy do schrupania się nada?
(bo myślał on o obiadach,
a był koalą-smakoszem).

Pierwszy mu mówił:
- Chodź, proszę!

Próbować nie chciało mu się,
gustował w eukaliptusie
i tym się żywił na co dzień,
a nie roślinami w ogrodzie.

Lecz drugi, dość zamaszyście,
nadgryzał trawy i liście,
a potem na dodatek
podjadał i kwiatek.

Pierwszy: - To nie restauracja!
Na to ten drugi: - Racja!
(trudno mieć więcej uwag,
gdy się akurat przeżuwa).

Pierwszy mu rzekł z groźną miną:
- Oj, bo przyjdziemy tu zimą,
jak wszystkie liście opadną!

Na to ten drugi zagadnął:
- Zanim dziesiąte danie zacznę,
spróbuj, to smaczne.

I oba zaczęły zajadać,
i przyszły do nich trzy stada,
a gdy skończyły koale,
roślin nie było już wcale
i ogród ludzie nazwali
Ogrodem Głodnych Koali.


14.10.2020

Marzą o tym moje dziki,
żeby w Bielsku mieć pomniki,
skoro bohaterom z bajek
to naprawdę się udaje.
Bolek z Lolkiem, Pampalini,
Reksio, inni będą przy nich –
więc te dziki liczą nadal,
że się któryś nada.
Póki więc nie przyjdą mrozy,
dzik przybiera różne pozy
i udaje z każdej strony,
że jest wyrzeźbiony.
Wszyscy mówią, że: - O rany!
Jak przepięknie dzik odlany!
Aż się uciec chce w pokrzywy,
bo taki prawdziwy.

Skoro dzik jest piękny taki,
podsuwają mu przysmaki,
żeby z rzeźbą mieć zwierzęcia
przezabawne zdjęcia.

Gdy dokarmia dzika tłum,
dzik z zachwytem mówi "chrum".
Wtedy tłum gdzieś znika
i zostawia dzika.

Dzik udaje dzieło sztuki
i bez ruchu tkwi, dopóki
ktoś mu nie da smakołyków.
Wtedy sporo kwiku.

I to chyba jasny znak,
że bajkowy bielski szlak
mieć powinien dziki wszędzie
(i miseczki na żołędzie!)

13.10.2020

Jest tu kolejka wąskotorowa.
I maszynista raz przyhamował,
bo z tej kolejki chciała skorzystać
pewna słonica. Raczej puszysta.

Kiedy czekała już na peronie,
to wyglądała jak wszystkie słonie,
które wystają tam z każdej strony
i wypełniają szczelnie wagony.
Czy maszynista ma jechać dalej?
Czy też słonicę zmieścić w przedziale?
Myślał z sił wszystkich, a już za chwilę
słonica sobie kupiła bilet.
Wsiadła, jak gdyby czuła się mrówką.
I jedzie.
Jedzie wąskotorówką.

Mieści w wagonie się bez problemu,
nie ma nikogo, kto by przejść nie mógł,
wygląda przy tym słonica wręcz,
jakby się dopasowała do wnętrz.

A z tej słonicy sporo korzyści
mieli w wagonach wszyscy turyści,
bo wymyśliła kolejną rolę:
opowiadała, co mija kolej.
Co widać po tej, co po tej stronie
i które miejsca docenią słonie.

Pasażerowie byli więc zgodni:
słonica to jest świetny przewodnik.
I od tej pory na całej trasie
w wąskotorówce spotkać ją da się.


12.10.2020
Postanowiły raz dżdżownice,
lecz które - nikt już nie pamięta –
poznać chorzowską tajemnicę:
zmierzyć wysokość Prezydenta.

Władz miasta nikt tu nie chce mierzyć,
niech więc prezydent nie ma pietra.
Im chodzi o wysokość wieży.
I nie - że w metrach.

W czym? Wyobraźni tu granica:
bowiem w dżdżownicach.

Przyszły więc pod wieżę
co robić? Każda wie, że...
najpierw stryj Marek na szczyt wyszedł,
przyczepił się do góry wieży,
za nim wgramolił się wuj Zbyszek
i zwisa jak należy.

Teraz pięć dżdżownic wraz z sąsiadem,
trzy się urwały od wędkarzy.
Sto dżdżownic... Czy już dadzą radę?
Co się tu jeszcze zdarzy?

Już milion dżdżownic się przymierza,
a się nie kończy wieża.

I powiedziały mi dżdżownice,
kiedy już kładły się przy blokach,
że wyszło im w matematyce:
Wieża Prezydent jest wysoka.

11.10.2020
Jeden gołąb przelotem w Będzinie
opowiedział swej licznej rodzinie,
że Teatr Dzieci Zagłębia
to jest coś o gołębiach.

Ucieszył się, bo sam - gołąb,
lecz myślał też, marszcząc czoło
i pocierając, żeby było gładsze,
bo nic nie wiedział o teatrze.
Podejrzewał, że to coś fajnego, lecz
nie wiedział, czy to piosenka, ziarno, czy rzecz
(choć swoją rodzinę gwarną
zapewniał, że jednak ziarno).


Nie bojąc się, że się przeziębi,
przybył na spektakl dla gołębi.
Obejrzał, choć pojęcia nie miał,
że tak się robi przedstawienia i od tej pory gdzieś na dębie
usadza szpaki i gołębie
i im wystawia różne sztuki,
i będzie robił tak, dopóki
mu każde napotkane zwierzę
będzie mówiło "reżyserze!".

Choć dziwią ludzie się wokoło,
że skąd się wziął reżyser-gołąb,
gdy ktoś zadaje to pytanie (sobie),
to go dyrektor teatru dziobie.


10.10.2020
Jedna ryba, niezły śmiałek
(ryba-śmiałek, co się zowie)
przyszła do Muzeum Zapałek
w Częstochowie.
Zapałka to niby patyk,
a jakie tu eksponaty!
Ludzie zwiedzają, szczęśliwi
i tylko ryba się dziwi,
bo to zdumienie niemałe,
że ktoś potrzebował zapałek.


Bo kiedy użyjesz zapałki w rzece, w morzu czy w oceanie,
to raczej nic się nie stanie.
Więc po co rybom zapałki
albo zapałek kawałki?
Na pewno nie po to, żeby rozpalać ogniska.
Może żeby brać je do pyska,
żeby się uczyć liczenia,
a ryba jeszcze wymienia,
że jako wykałaczki
lub uchwyty do taczki.
Jako rączki i nóżki ludzików z żołędzi,
jako drapak, żeby się drapać, kiedy swędzi,
a jeszcze mają parę innych zastosowań,
ale o tym ryba nie powie ani słowa,
bo ryby, jak ocean oceanem,
nie są zbyt rozgadane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz