W październiku planuję niezmiennie,
że się najesiennię.
Że nawdycham się jesieni do głębi
i mnie potem żadna zima nie oziębi.
Chociaż nie wszyscy tak jesień cenią,
wyszłam, by pooddychać jesienią.
Najpierw oczywiście
wpadłam po uszy w liście.
Później - to już pech, przyznacie sami,
dąb mnie zaatakował żołędziami.
Inne drzewa były dla mnie łaskawsze,
a dąb, niestety, trafiał zawsze.
Potem mi błoto chlupnęło w bucie.
Potem powąchał mnie dzik i uciekł.
Potem wiatr zaczął gwizdać jak sędzia na meczu,
a potem zrobił się wieczór.
Do jesieni trudno się przyzwyczaja.
Na następny jesienny spacer wyjdę w połowie maja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz